Gdzieś po środku oceanu, po środku niczego
- Postcard in Journey
- 30 gru 2016
- 8 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 26 sty 2019
Przed wyjazdem na Erasmusa przygotowałam wstępną listę miejsc, które chciałabym zobaczyć. Jednak nawet w najśmielszych fantazjach nie pomyślałam o Azorach. Było to coś tak "egzotycznego" i nieosiągalnego. Trochę taki raj na ziemi, coś o czym nawet nie mogłam marzyć. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Teraz śmiało mogę napisać słowa, w które nigdy tak naprawdę do końca nie wierzyłam; „nie ma rzeczy niemożliwych, są tylko te, z których za szybko rezygnujemy”.

Dobrze wybrałyśmy ?
Jak do tego doszło ? W październiku zobaczyłyśmy zdjęcia naszych znajomych ze Słowacji, którzy doskonale wiedzieli po co przyjechali na Erasmusa aż do Portugalii. Wzdychając nad pięknymi zdjęciami, zebrałyśmy się w sobie, weszłyśmy na stronę Ryanair’a i kupiłyśmy bilety. Tak po prostu. I właśnie tak zrodziło się marzenie, które już miesiąc później zostało zrealizowane. Nadal nie mogę w to uwierzyć.

Wolność
Wyobraź sobie swoje idealne miejsce na ziemi. Gdzie mogłoby to być ? Ja moje odnalazłam po środku niczego, na środku oceanu, pomiędzy Ameryką, a Europą. To zdecydowanie najpiękniejszy punkt, który miałam okazję zobaczyć na własne oczy. Miejsce, w którym człowiek współżyje z naturą zamiast ją wyniszczać. Miejsce, w którym człowiek odrywa się od zgiełku, hałasu oraz owczego pędu zurbanizowanego świata przepełnionego szarością oraz zanieczyszczeniami. Stojąc na plaży twarzą w twarz z potęgą oceanu czy też po środku bujnego lasu mamy okazję na chwilę zwolnić i zastanowić się nad naszym życiem, obcować z naturą, powrócić do korzeni.

Ścieżka prowadząca na jeden z wielu punktów widokowych na wyspie Sao Miguel
Azory to archipelag 9 wysp wulkanicznych. Nam niestety udało się zobaczyć tylko jedną – Sao Miguel. W sezonie turystycznym między wyspami można podróżować promem lub samolotem, zimą tylko i wyłącznie samolotem. Połączenia drogą powietrzną między poszczególnymi wyspami w grudniu nie należą do najtańszych, dlatego właśnie skupiłyśmy się tylko na jednej – największej wyspie.
O dziwo, Azory nie są miejscem stricte turystycznym. Zaskakujące, prawda ? To bardzo dobra wiadomość dla osób, które nie przepadają za masowym ruchem turystycznym i jego destrukcyjnym działaniem na środowisko. Ekoturystyka dla mieszkańców wyspy jest priorytetem, co można zobaczyć na każdym kroku.

Podziwiając potęgę natury
Jak się poruszać po wyspie ?
W sezonie letnim można się pokusić o wypożyczenie rowerów, bądź skuterów, jednak najpewniejszym i niezawodnym sposobem oczywiście będzie samochód.
Mieszkańcy
Jeżeli chodzi o mieszkańców są naprawdę bardzo otwarci i pomocni. Większość z nich nie mówi po angielsku, ale stają na rzęsach, by pomóc biednym, zagubionym turystom. Wszyscy się serdecznie uśmiechają i witają Cię z otwartymi ramionami (szczególnie podchmieleni panowie wynurzający się z okolicznych barów).
A to Krowa !
Zaskakującym faktem jest, że na wyspie dominują … krowy. Przysmakiem mieszkańców Sao Miguel jest wołowina. Na każdym pastwisku, nawet na najwyższych pagórkach widziałyśmy wypasające się bydło. Niejednokrotnie musiałyśmy zatrzymać samochód, ponieważ naszym pasem pędziły sobie zadowolone z życia krasule. Cierpliwie jak przystało na wprawione w boju erasmuski siedziałyśmy w samochodzie i czekałyśmy aż łaciate damy dotrą do miejsca docelowego. Portugalia wniosła do naszego słownika nowe słowo, które właściwie jest bardziej stanem umysłu – tranqüila.

Wypasające się krówki
Slow down, Baby
Jeśli byłeś w Portugalii i wydawało Ci się, że życie tam jest powolne, powinieneś pojechać na Azory. Wszyscy mi to powtarzali. Nie wierzyłam, że można jeszcze spokojniej i wolniej. Byłam w błędzie. To stwierdzenie nabrało znaczenia już po pierwszym dniu na wyspie :)
A wszystko zaczęło się w Porto ... o godzinie 15 usiadłyśmy w samolocie zmierzającym w kierunku portu lotniczego Ponta Delgada. Byłyśmy bardzo podekscytowane. Zaczęłyśmy najwspanialszą przygodę naszego Erasmusa. Po 2,5 godzinach lotu przeżyłam swoje pierwsze lądowanie na wyspie. Z okna samolotu widziałam klify, wąski odcinek plaży, ocean i pasy startowe. Niesamowite przeżycie. Masz wrażenie, że dno samolotu już dotyka oceanu i w tym momencie koła uderzają o podłożę. Wylądowałyśmy chwilę po zachodzie, więc dopiero się ściemniało. Jednak byłyśmy zupełnie nieprzygotowane, czego nie polecam nikomu. Emocje opadły i pojawiły się pierwsze problemy - wynajem samochodu.
Wypożyczalnie na lotnisku, zabezpieczają się żądając wysokich kaucji lub karty kredytowej. Biedne studentki znalazły się w kropce. Co tu zrobić ? Karty kredytowej brak, pokaźnej sumki na kaucję też nie byłyśmy w stanie uzbierać. I co teraz ?
Uratowała nas szeroko uśmiechnięta, sympatyczna pani w punkcie informacji turystycznej. Podała nam numery do lokalnych biur. Zadzwoniłyśmy i już po 20 minutach czekał na nas samochód. Za 5 dni zapłaciłyśmy 240 euro, czyli 60 euro na osobę.
Co urzekło nas pierwszego dnia ? Idealnie ciemne niebo i tysiące gwiazd. Słowa tego nie oddadzą ...

Nasz był odrobinę większy :P
Spakowałyśmy nasze walizki do bagażnika, usadowiłyśmy się w małym, aczkolwiek bardzo wygodnym autku i ruszyłyśmy w stronę miasta. Pierwszym przystankiem był sklep spożywczy, następnie przejażdżka nocą.

Świąteczna ekspozycja w centrum handlowym :D
Nocleg był kolejną miłą niespodzianką . Udało nam się znaleźć niesamowitą kobietę – Rosę, która zgodziła się przenocować w swoim mieszkanku 5 szalonych dziewczyn z Polski. Wszystko za sprawą portalu couchsurfing. Rosa udostępniła nam swoja sypialnię oraz pożyczyła ogromny materac od swoich znajomych. Po krótkiej rozmowie wręczyła nam klucze do swojego małego królestwa i pożegnała słowami czujcie się jak u siebie w domu. Pełne zaufanie, otwartość i moc pozytywnej energii.

Nasz fioletowy hotelik

Widok z naszego okna :)
Środa i tak naprawdę nasz pierwszy dzień na Azorach rozpoczął się dosyć dobrze. Nie padało, co było dla nas miłym zaskoczeniem. Wszyscy nas przestrzegali przed zmiennymi warunkami atmosferycznymi. Azory w grudniu ? Chyba oszalałyście ! Nic nie zobaczycie, będzie deszczowo i mgliście ! A tu taki psikus, bo moja ulubiona współlokatorka - Agnieszka - pracuje w firmie słoneczko, więc pogoda zawsze nam sprzyja, haha :) Żarty, żartami, ale i tym razem się udało ! Co prawda tego dnia słoneczko do nas się nie uśmiechnęło, ale mgła opadła i mogłyśmy podziwiać piękną wyspę :)

Nasz dzielny kierowca - Ania
Jak wygląda przejażdżka wyspą poza sezonem ? Wyobraź sobie zupełnie puste drogi po środku niczego. Lasy, pola, ocean i tylko Twój samochód. Coś niesamowitego. Nie spotkasz żywej duszy. Zatrzymujesz się na punktach widokowych i robisz tyle zdjęć, ile tylko zapragniesz, bez przepychania się i kombinowania jak tu wyciąć wszystkich przypadkowych bohaterów drugiego planu. Brzmi cudownie, prawda ?
Pierwszy punkt to Lagoa das Sete Cidades. Dolina jezior otoczona górami.

Droga do punktu widokowego

Malownicza ścieżka na szlaku

Lagoa das Sete Cidades
Przejeżdżając przez okoliczne miasteczko miałyśmy okazję zobaczyć celebrację dnia Świętego Mikołaja. Dzieciaki z całej wyspy zgromadziły się w jednym miejscu, by przemaszerować ulicami miasta - w strojach małych mikołajków - za świąteczną platformą. Wszystkiemu towarzyszyły wesołe śpiewy i tańce. I nam się udzielił świąteczny nastrój :)
Parada pomocników Mikołaja :)
Dzień zakończyłyśmy w bardzo przyjemny sposób – wycieczką do gorących źródeł. Spędziłyśmy tam całe 3 godziny relaksując się w siarczanej wodzie o temperaturze 39 stopni Celsjusza i plotkując. Stuprocentowe kobiety, co tu dużo gadać ;) Naturalne zbiorniki otoczone były palmami i lasami. Niesamowite miejsce.
Kobieta sprzedająca bilety okazała się być Ukrainką. Przywitała nas i pożegnała polskimi słowami. Gdy jesteś tak daleko od domu, takie małe gesty nabierają ogromnego znaczenia. Po krótkiej rozmowie ustaliłyśmy, że przyjechała na Azory do córki, która poślubiła Portugalczyka. Świat jest taki maleńki :D
Kolejny dzień rozpoczęłyśmy od zwiedzania lokalnej fabryki likierów - Fabrica de Licores Mulher de Capot – w miejscowości Ribeira Grande. Wejście do fabryki jest darmowe. Oprowadzał nas młody (i oczywiście przystojny) Portugalczyk. Krótko, zwięźle i na temat ! Na samym końcu czekała na nas degustacja likierów, która również była darmowa. A same trunki ? Były wyborne. Najlepsze likiery, jakie miałam okazję pić :)

Fabrica de Licores Mulher de Capot

Lewa ściana wejścia

Prawa strona wejścia

Fontanna przed wejściem do fabryki
Następnym przystankiem była plantacja oraz fabryka herbaty - Plantação Chá Gorreana.

Weszłyśmy do środka fabryki zupełnie za darmo, zobaczyłyśmy cały proces produkcji i spróbowałyśmy lokalnej herbaty.

Jedno z pomieszczeń fabryki
Miałyśmy szanse przetestować dwa rodzaje; czarną i zieloną. Moim faworytem jest zielona. Bardzo intensywny smak przypadł mi do gustu. Moje towarzyszki tak bardzo zachwycił smak azorskiego trunku, że postanowiły zabrać po paczuszce do domu.

Testowanie herbaty oraz ciasta ananasowego :)
Pola herbaty rozciągające się dokoła fabryki zapierały dech w piersiach. Otoczone górami wyglądały jak obraz na ścianie kawiarni.

Widok z okna fabryki na pola herbaty
Po słodkich chwilach z donutem i herbatką, udałyśmy się w stronę naszego kochanego samochodu, by ruszyć w dalszą eksplorację wyspy.
Jadąc pustą drogą i podziwiając potęgę otaczającej nas natury zdałyśmy sobie sprawę jak wiele jeszcze w naszym życiu chcemy zobaczyć. Każda z nasz dzieliła się swoimi marzeniami, planami na przyszłość. Rozmyślałyśmy nad wieloma rzeczami.
Oczywiście nie spędziłyśmy naszego całego wyjazdu w ciszy. Nasz dzielny i niezawodny kierowcy – Ania – dbała o to byśmy nie zasypiały :D Muzyka na cały regulator, wspólne śpiewy i szalone wyczyny :D
Szalona ekipa w drodze :P
Następny postój miał miejsce na punkcie widokowym przy Lagoa do Fogo - pięknym jeziorku otoczonym górami.

Jezioro Lagoa do Fogo
Kolejny dzień rozpoczęłyśmy tradycyjnie już wspólnym śniadankiem. Potem szybka poranna toaleta i w drogę. Co widziałyśmy tym razem ? Pierwszym przystankiem był park Ribeira dos Caldeirões z młynami wodnymi i wodospadami.

Samotny wodospad
Co ciekawe wokół jednego z wodospadów mieszkańcy zaaranżowali małą szopkę. Azory wyczekują z niecierpliwością Świąt Bożego Narodzenia.

most oddzielający wodospad i park

Jeden z młynów wodnych (widok z góry)
Następnym punktem w naszym programie była plantacja ananasów. Być na Sao Miguel i nie spróbować ananasa ? Nie do przyjęcia ! Nigdy nie pomyślałabym, że te owoce rosną aż 2 lata. Tak, 2 lata! Jednak warto czekać na takie skarby. W całym swoim życiu nie jadłam smaczniejszego ananasa. Miał bardzo intensywny smak i zapach. Jego słodycz długo pozostanie w mojej pamięci. Gorąco polecam :D

Znak kierujący do plantacji ananasów

Plantacja Ananasów "A. Arruda"

Wnętrze szklarni

Rosnące ananasy

"Stadia rozwoju" ananasa
W sklepiku spróbowałyśmy likieru ananasowego, jednak nie był aż taki dobry jak te w fabryce - Fabrica de Licores Mulher de Capot.
Naszym ostatnim punktem tego dnia był śliczny park Caldeira Velha. Wejście do tego naturalnego przybytku kosztowało nas całe 2 euro. Mogłyśmy zobaczyć mały wodospad i pospacerować po bujnych zaroślach, podziwiać ogród z endemicznymi roślinami oraz wykąpać się w gorących źródłach.
Wchodząc do parku z daleka można wyczuć zapach siarki oraz zobaczyć ludzi spacerujących w strojach kąpielowych. Zimą robi to wrażenie. Myślisz sobie grudzień i masz przed oczami śnieg, ludzi ubranych w kożuchy, a tu taki psikus! Cieplutko, dookoła zielono, a ludzie biegają roznegliżowani, zadowoleni z życia.
W ostatnim dniu odwiedziłyśmy małe miasteczko Nordeste, w którym - jak wyczytałyśmy - powinnyśmy skosztować pysznego pastel del nata. Powinnyśmy .... Na forach wszyscy zachwycali się tym miejscem i jedynym w swoim rodzaju smakiem portugalskiego deseru. Szczęście nam nie dopisało. Miejscowi pożarli wszystkie zapasy przysmaku przed nami :/ Co zrobić ? Został nam tylko krótki spacer po uroczym miasteczku oraz szybki obiad w cafeterii.

Most prowadzący do centrum

Miasteczko Nordeste ( widok z mostu)

Kreatywni mieszkańcy
Następnym punktem była latarnia morska w Ponta do Arnel - jedno z najpiękniejszych miejsc na wyspie. Zaparkowałyśmy samochód u góry i zeszłyśmy malowniczą drogą w stronę oceanu.

Drogowskaz prowadzący do latarni morskiej

Latarnia Morska
Im bliżej latarni i oceanu, tym więcej chatek rybackich wyrastało na naszej drodze. Wszystko idealnie komponowało się i tworzyło piękny pejzaż.

Chatki rybackie
Nie spotkałyśmy żywej duszy. Spacerowałyśmy i nie mogłyśmy wydusić z siebie ani słowa. Ten widok zapierał dech w piersiach.

Chatki rybackie (Widok z góry)

Zachód słońca
Ostatnim punktem naszej eskapady był Park wokół jeziora Furnas. Przy samym jeziorze znajdował się mały kościółek. Spacerując dalej przeszłyśmy przez bujne zarośla, następnie bambusowy tunel, przeskoczyłyśmy przez kamienną „kładkę” na rzeczce aż dotarłyśmy wreszcie do głównej atrakcji – fumaroli. Buchające z ziemi błoto oraz bulgoczące źródła wywarły na mnie ogromne wrażenie. Wpatrywałam się w nie przez dłuższą chwilę i nie mogłam się nadziwić.
Wracając do tematu naszej kochanej Rosy. Okazała się być prawdziwą pasjonatką. W każdy weekend spotyka się ze znajomymi, którzy również kochają paralotnię i podziwiają swoją piękną wyspę z góry. Nasza koleżanka również chciała zrobić to po raz pierwszy jednak warunki atmosferyczne jej zupełnie nie sprzyjały. Realizację tego marzenia musiała odłożyć na później. Mimo porażki, miałyśmy okazję poznać prawdziwych pasjonatów - "tubylców" kochających adrenalinę.
Najsmutniejszy obrazek na Azorach ?
Będąc kilka dni na wyspie Sao Miguel nie mogłam się doszukać żadnych minusów tego rajskiego zakątka. Myślałam, że to niemożliwe, bo przecież nie ma miejsc bez żadnej skazy. Szukaj, a znajdziesz ….

Butelka wyrzucona przez ocean
Na jednej z plaż zobaczyłam na własne oczy, co zrobiliśmy z Oceanem. Nie sądziłam, że stanowi światowe, podwodne wysypisko śmieci ! Tak ! Na tej plaży można było znaleźć dosłownie wszystko. Atlantyk bezlitośnie zwraca nam nasze śmieci …

Kask robotniczy, plastikowe elementy, korki
Commentaires