top of page

Zagubione w Mediolanie

  • Zdjęcie autora: Postcard in Journey
    Postcard in Journey
  • 17 sty 2016
  • 7 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 19 sty 2019

Bardzo często próbowałam nakłonić do wspólnej podróży moich znajomych. Nie ma nic lepszego od doborowego towarzystwa, nieprawdaż ? Najczęściej wyglądało to jednak tak; tak, pewnie, jedziemy ! Pełne entuzjazmu odpowiedzi i wiele rozbudowanych planów. Gdy tylko zbliżał się termin wyjazdu nagle okazywało się, że sorry, ale nie mogę bo jestem chora, mam egzamin, mój kot dziwnie miauczy … no i cóż, żaden wyjazd nie dochodził do skutku. Chyba właśnie wtedy zdecydowałam się na samotne podróże.



Tym razem było inaczej. Moja licealna koleżanka - Madzia - zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. W grudniu wyszukała tanie bilety lotnicze i oświadczyła, że w styczniu wyruszamy podbijać słoneczną Italię. Do samego końca byłam sceptycznie nastawiona. Włączyła się moja polska natura marudera. Grudniowa chandra udzielała się nam wszystkim. Od dłuższego czasu myślałam gdzie by tu pojechać, by choć na chwilkę oderwać się od szarej rzeczywistości. No i proszę ! Magda ze swoją propozycją spadła jak grom z jasnego nieba !


Prawdziwie babski wyjazd.


Szczyt marzeń każdej kobiety. Gdy oznajmiałam wszystkim dookoła, że lecimy do Mediolanu, reakcja zawsze była taka sama. Zakupy ? Wielu ludzi uważa to miasto za stolicę mody, ale nasz wyjazd miał nieco inny cel. Nie był to 100 % wyjazd w stylu Girls just wanna have fun. Nie było zakupów, imprez w klubach do samego rana skropionych ogromną ilością alkoholu czy też randek z nieznajomymi przystojniakami. Nie. No może odrobinę szaleństwa w tym wszystkim było, ale tę część naszej eskapady zachowam już dla siebie ;)


Port lotniczy Wrocław - Strachowice


Wyruszyłyśmy z Wrocławia. Odprawa na lotnisku przebiegła bardzo sprawnie. Znając swoje szczęście, myślałam, że to ja będę brzęczała na bramce. A tu taki psikus, trafiło na Magdę. Tak, wiem ! Jestem okropna :) Zajęłyśmy miejsce w samolocie Rayanaira obok przystojnego Włocha … i jego rodziny. Warunki niczym w Polskim Busie, swoboda ruchów ograniczona do minimum. Jednak był jeden plus – miejsce przy oknie.



Widok był niesamowity. Pierwszy raz leciałam zimą. Ziemia pokryta śniegiem zapierała dech w piersiach. Największe wrażenie zrobiły na mnie góry. Z tej perspektywy wyglądały jak maleńkie pagórki pokryte białą peleryną.



Nie jestem fanką samolotów, dlatego gdy tylko mogę staram się unikać tego typu środków transportu. Tak, przemawia przeze mnie strach. Gdyby ktoś krzyknął, że na pokładzie jest bomba lub zaraz się rozbijemy poziom mojego panikarstwa sięgnąłby zenitu. Przy drobnych turbulencjach zamykam oczy i z całej siły zaciskam podłokietnik, powtarzając sobie w myślach Marta, dasz radę, więcej tu nie wsiądziemy. Jednak za każdym razem i tak wracam!


I wylądowały. W jednym kawałku. Udało się ! Oczywiście opuszczanie samolotu nie należało do najłatwiejszych. Prawdziwa szkoła przetrwania. Samolot nie zdążył jeszcze się zatrzymać, a tłum wyskoczył ze swoich miejsc. Znajomy dźwięk odpinania pasów i … ruszyli. Poszukiwania bagażu podręcznego, przepychanki, tamowanie przejścia i złowrogie spojrzenia. To jak scena z filmu akcji. Przeczekałyśmy największą falę i spokojnie zabrałyśmy nasze małe plecaczki, a znudzone i zdegustowane zachowaniem pasażerów stewardesy pożegnały nas wymuszonym uśmiechem.


Przywitała nas nijaka pogoda. Niby ciepło, ale bardzo ponuro. Omijając zdezorientowany tłum, wyszłyśmy z budynku lotniska w poszukiwaniu transportu do centrum. Nie było to oczywiście niczym trudnym, bo już po przekroczeniu progu okrążyła nas grupka nagabywaczy. Wybrałyśmy najtańszą opcję i po 45 minutowej podróży znalazłyśmy się pod głównym dworcem kolejowym w Mediolanie.


Deszczowy Mediolan


Postanowiłyśmy najpierw odnaleźć nasz hostel, by zostawić w pokoju część rzeczy. Wybrałyśmy Lovely House ze względu na stosunkowo niską cenę oraz lokalizację. Jak to często bywa, okazało się, że hostel wcale tak blisko centrum nie był. Jednak nie możemy narzekać, ponieważ komunikacja miejska funkcjonuje bez zarzutów.


Gdy podróżuję sama wiem, że mogę liczyć tylko na siebie i staram się zachować trzeźwość umysłu. Planuję wszystko dokładnie i zawsze zostawiam sobie wyjście awaryjne gdyby coś wymknęło się spod kontroli. Jednak w podróży z koleżankami zachowuję się jak stereotypowa blondynka. Zupełnie się wyłączam, niech się dzieje co chce. Girls just wanna have fun. Bardzo tego nie lubię, ale to dzieje się .... automatycznie. Ot, co !


Nikogo chyba, więc nie zdziwi jeśli napiszę, że zgubiłyśmy się wiele, wiele razy. Najśmieszniejsze jest to, że na samym dnie plecaka dzierżyłam dzielnie plan Mediolanu. Broniłam go jak lwica, by nie ujrzał światła dziennego. Nigdy więcej nie będę tak ślepo polegała na GPS-ie. Okazało się, że mapa musiała być nieaktualna, a pokazywane połączenia były zawiłe.


Pozwiedzałyśmy, w wesołej atmosferze mediolańskie metro. Zapoznałyśmy się z policjantami, którzy próbowali pomóc, jednak nie mówili po angielsku, więc nasza rozmowa wyglądała jak dobra parodia. Ostatecznie obie strony się poddały i pożegnaliśmy się z uśmiechem na twarzy.


Po wielu przesiadkach dotarłyśmy do naszego hostelu, który znajdował się w całkiem przyjemnej i spokojnej okolicy. Ściany budynków na tej ulicy pokryte są pięknymi muralami. Ten widok zdecydowanie wynagrodził nam trud poszukiwań !


"Follow your Heart"


Gdy dostałyśmy się do wnętrza hostelu doznałam lekkiego, ksenofobicznego szoku, który po długiej podróży i narastającym zmęczeniu wywołał na mojej twarzy głupkowaty uśmiech. Lovely House prowadzi bardzo przyjemna chińska rodzina. Przywitali nas szerokimi uśmiechami. Po angielsku mówiła tylko jedna kobieta. Dostałyśmy klucz do naszego pudrowo-różowego królestwa i rozgościłyśmy się na ogromnym łóżku.


Lovely House Hostel


Pokój był dwuosobowy i całkiem ładnie umeblowany. Jedna łazienka połączona z toaletą znajdowała się na korytarzu. Nie sprawiało to jednak problemu. Wszystko było zawsze czyste i schludne.


Rozpakowałyśmy nasze plecaki i wyruszyłyśmy w poszukiwaniu … jedzenia :) Umierałyśmy z głodu. Nie mogłabym się skupić na wieczornym spacerze w takim stanie. Krążyłyśmy chwilę, przyglądając się menu każdej restauracji, a mój żołądek zaciskał się coraz bardziej i krzyczał o pomstę. W końcu zdecydowałyśmy się zjeść coś z kuchni tradycyjnej. Nikt nam nie zarzuci, że będąc we Włoszech nie zjadłyśmy niczego regionalnego. Co to było ? Oczywiście nic innego jak cudowna …. Pizza. Młody, rozentuzjazmowany chłopak, widząc dwie zbłąkane Polki, uśmiechnął się i policzył dużo mniej niż powinien. To była najlepsza pizza, jaką jadłam od dłuższego czasu.


Po uzupełnieniu kalorii udałyśmy w bezcelową wędrówkę zaułkami Mediolanu. I tak bez planu miasta dotarłyśmy do jego serca – placu Duomo. W jego centrum znajduje się najbardziej rozpoznawalna i charakterystyczna budowla – Katedra Narodzin św. Marii. To jedna z największych gotyckich budowli sakralnych. I muszę przyznać, że robi wrażenie, zarówno o zmroku, jak i w świetle dziennym. Jest monumentalna.


Plac Duomo nocą


O zmroku miasto zamarło. Ulicami przechadzały się nieliczne grupki, co mnie bardzo zdziwiło. Myślałam, że życie towarzyskie będzie toczyło się tutaj właśnie w nocy, tym bardziej, że był to piątek. Poczułam lekkie rozczarowanie. Brakowało mi tej włoskiej ekspresji. Gdzie się podziała młodzież ? Studenci ?


Puste ulice Mediolanu


Następnym punktem była galeria handlowa, do której trafiłyśmy przypadkiem. Galleria Vittorio Emanuele II to monumentalny budynek, wewnątrz pokryty pięknymi mozaikami.



W samym centrum znajduję się ogromna, szklana kopuła. Zimą jest podświetlana niebieskimi lampkami, co nadaje jej świątecznego klimatu.


Galleria Vittorio Emanuele II



Tego wieczoru bardzo dużo spacerowałyśmy i zobaczyłyśmy zupełnie nieświadomie większość atrakcji oraz zakamarków tego miasta.


Gdy wróciłyśmy do pokoju, upadłyśmy bezwładnie na łóżko i spałyśmy do samego rana.

Drugi dzień rozpoczęłyśmy od wyłączenia budzika, jednego, drugiego, trzeciego … zaspałyśmy. Nie pokrzyżowało to jednak naszych planów. Szczerze mówiąc zbyt wiele nas tego ranka nie ominęło ze względu na barową pogodą. Deszcz padał cały dzień.


Po przebudzeniu, spakowałyśmy szybko nasze plecaki i ruszyłyśmy na śniadanie. Tym razem znalazłyśmy całkiem przyjemną kafejkę. Co mogłyśmy wybrać z pośród tylu wypieków i smakołyków ? Oczywiście pizzę :) Tym razem z rukolą, suszonymi pomidorami i oliwkami. Prawdziwe pyszności.


Pizza z rana jak śmietana :)


Co do kawy mam małe dylematy w każdej włoskiej kawiarni. Tak wiele rodzajów, ale nigdzie nie mogę znaleźć zwykłej, czarnej, której tak desperacko potrzebuję z samego rana. Bez czarnego wywaru zamieniam się w zombie.


Gdy już uzupełniłyśmy kalorie, nadszedł czas na zwiedzanie… a może jednak coś bardziej kobiecego ? Skoro jesteśmy w Mediolanie - mieście słynącym z drogich butików - może czas wybrać się na zakupy ? Czy to przypadkiem nie jest marzenie każdej kobiety ? Zakupy w Paryżu, Londynie i Mediolanie ? Choć przez chwilę chciałyśmy TO POCZUĆ i zajrzeć do kilku butików albo przynajmniej zlustrować wzrokiem ich surrealistyczne witryny.


Zakochałam się


Zabawną rzeczą jest to, że najczęściej z drogich butików wychodziły Rosjanki. Te kobiety zawsze wyróżniają się w tłumie szarych Europejek. Piękne kobiety w modnych strojach, szpilkach oraz nienagannym (czasem przesadnym) makijażu. Z głową zadartą do samych chmur przemierzają uliczki trzymając się kurczowo swoich partnerów. Kocie łby zapewne dają im nieźle popalić. Mediolan to zdecydowanie raj dla nowobogackich.


Spacerując wąskimi uliczkami dotarłyśmy do Łuku Pokoju - Arco della Pace, usytuowanego nieopodal uroczego parku. Niestety kapryśna pogoda sprawiła, że zrezygnowałyśmy z wędrówki po „zielonych płucach” Mediolanu. Zatrzymałyśmy się tylko na chwilę, by udokumentować monumentalną budowlę.


Arco della Pace


Naszą uwagę przykuł sklep w okolicy arki. Dawno się tak nie uśmiałyśmy :) Problemy w związku? To miejsce to najlepsza terapia. Basta Problemi ! Oni naprawią wszystko :)


Sex Shop


Po kilku minutach niekontrolowanego śmiechu wyruszyłyśmy do centrum. Tym razem zdecydowałyśmy pojechać autobusem. Jak to bywa z dziewczynami, zagadałyśmy się i przejechałyśmy nasz przystanek. Co więcej, dojechałyśmy do samego końca - do pętli. Ups !


Gdy wchodziłyśmy do następnego autobusu kierowca rozmawiał z starszą panią, jednak przykułyśmy jego uwagę, bo krzyczał za nami ciao, ciao. Na tym nie skończyła się nasza pogawędka z szalonym driverem. Tłumaczyłyśmy, że nie znamy włoskiego, ale on uparcie ciągle coś mówił i uśmiechał się jak opętany. Po kilku minutach wydusił z siebie kilka zdań łamanym angielskim. Pytał skąd jesteśmy. Oczywiście, gdy tylko usłyszał Polska, zapaliła mu się zielona lampka. Ciągle powtarzał bellezza naturale, a następnie zaczęła się opowieść o jego pracy w Polsce i o tym, że jego znajomy ma żonę Polkę :) I to anioł, nie kobieta.


Udało nam się dotrzeć do centrum, ale angielska pogoda zupełnie wytrąciła nas z równowagi. Nadszedł czas na kawę ! Tym razem wybrałyśmy wersję procentową. Kelner zachwycony dwiema Polkami pytał jaki alkohol sobie życzymy i doradził nam coś, czego niestety do tej pory nie możemy zidentyfikować. Uśmieszki na twarzach całej załogi za bufetem były znaczące. Dostałyśmy oczywiście porcję "od serca", czyli alkohol zakropiony kawą. Ta dawka wprowadziła nas w wyborny nastrój. Ku uciesze obsługi byłyśmy bardzo rozbawione.


Główna ulica handlowa


Ruszyłyśmy z prądem. Tłum porwał nas gwałtownie. Czy wspominałam wcześniej, że w tym mieście nie ma ludzi ? Mój błąd. Ogromne rzesze turystów i mieszkańców przemieszczają się nieustannie wąskimi uliczkami centrum. Na deptaku wywieszone były wszystkie flagi świata. Oczywiście nie zabrakło też naszej.


Znalazłam


Spacerując deptakiem i obserwując wszytko i wszystkich dokoła, dotarłyśmy do sklepu ze słodyczami. Nie mogłyśmy się powstrzymać. Weszłyśmy. A tam ... Nutella <3 Nie byle jaka, całe wiaderko :) To jak spełnienie marzeń dla takich łasuchów jak my !


Prawdziwa Miłość


Nie jestem co prawda fanką piłki nożnej, ale będąc w Mediolanie pewne miejsca po prostu zobaczyć trzeba. Kolejnym punktem - jak się pewnie domyślacie - był Stadion San Siro. Prowadzi do niego nowa nitka metra, więc dojazd nie był niczym skomplikowanym. Oczywiście tylko w teorii. Dwie zakręcone dziewczyny takie jak my ... musiały zabłądzić. Nie byłybyśmy sobą :)


Nawet deszcz nas nie powstrzymał


Sam stadion nie zrobił na mnie dużego wrażenia. Jest szary i ponury. Prawdziwy fan piłki nożnej zapewne oburzyłby się, czytając coś takiego. Z tą niewyraźną budowlą związane są wspaniałe historie. Nie wątpię w to. Darzona jest ona ogromnym szacunkiem i czcią. To właśnie tutaj kibice jednoczą się i wspólnie przeżywają porażki i zwycięstwa swoich idoli - spoconych herosów, biegających 90 minut w pogoni za piłką i nieśmiertelną chwałą.


Pogoda nas nie rozpieszczała, co z resztą widać na zdjęciach. Deszcz padał cały dzień. Jednak nie zepsuło to nam świetnej zabawy. Nie ważne gdzie, nie ważne w jakich okolicznościach i warunkach, ważne z kim :) Nastawienie to 50% sukcesu.


By schronić się przed ulewą postanowiłyśmy udać się na obiad do pobliskiej restauracji. Tym razem nie była to pizza, lecz pasta :)


I tak zakończyła się nasza mediolańska przygoda. Zapewniam was, że jeszcze nie jeden raz wyruszymy we wspólną podróż. Następny przystanek ? Któż to wie :)

Comments


bottom of page